• Powszechna Encyklopedia Filozofii
  • Lubelska Szkoła Filozoficzna
  • Katedra Metafizyki KUL
  • Encyklopedia Filozofii Polskiej
  • Strona O. Krąpca

Na skróty:




Rozdział 6: Filozofii współczesnej nie ma

J. S.: KUL, dzięki Ojcu Profesorowi nawiązywał kontakty naukowe z Harvardem, z Yale, z Columbia University, z Berkeley. Miewał tam Ojciec Profesor wykłady i prelekcje. Odwiedzał ośrodki naukowe w Holandii, Belgii, Francji, Niemczech. Czy w osobistej pracy naukowej Ojciec Profesor korzystał z dorobku metafizyków z Zachodu?

M. K.: Szybko dostrzegłem, że niewiele jest na świecie autentycznej filozofii. Nie ma dzisiaj żadnego centrum filozoficznego na świecie.

J. S.: Rzeczywiście, współczesna filozofia rozproszyła się przede wszystkim na różnorako pojęte obszary orientacji fenomenologicznej.

M. K.: Otóż to! Ale nasz Uniwersytet zaczął też być szerzej znany, ceniony. Zdarzało się, że w ciągu roku gościłem sześciuset profesorów zagranicznych. Osobiście przyjmowałem obiadem w salonach rektorskich wszystkich zjawiających się gości. A zapraszałem wybitnych uczonych. Dzięki temu dysponowałem w rozmowach z rządem odpowiednimi kartami. Im większe mieliśmy oparcie na Zachodzie, tym mocniej mogłem stawiać wymagania, a oni tym bardziej musieli liczyć się z opinią. I to przynosiło oczekiwane skutki. Sądzę, że KUL w dużej mierze przetrwał dzięki naszym kontaktom z ogólnoświatową opinią. Nie wolno nam było odwiedzać tylko Związku Radzieckiego.

J. S.: A jak wyglądały kontakty Uniwersytetu z biskupami, zarządcami poszczególnych diecezji?

M. K.: Jak wspomniałem, Uniwersytet całkowicie był zdany na żebraninę. Mieliśmy jedynie to, cośmy wyprosili. Trzeba było zorganizować tyle pieniędzy, żeby można było wypłacać, bez państwowych dotacji, pensje profesorom i pracownikom, a także zacząć remontować i budować gmach uniwersytecki. To były na ówczesne czasy ogromne pieniądze. Stąd zwiększała się częstotliwość naszych kontaktów z Episkopatem. Miałem plan, aby każdemu biskupowi przedstawiać to, co robimy w Uniwersytecie, aby móc otrzymywać konkretną pomoc. W każdej niemal diecezji mieliśmy specjalistę od KUL-u, od zbierania pieniędzy i dzięki temu szczęśliwie odbudowaliśmy uniwersytet, rozbudowaliśmy go nawet i zdołaliśmy uratować jego istnienie.

J. S.: Czy filozofia uprawiana na KUL-u pomagała przetrwać trudny czas komunistycznego zniewolenia? Filozofia zorientowana realistycznie, nieczuła - wedle niektórych - na dramaty obecnego życia. Czy może ona nieść jakieś pocieszenie?

M. K.: Ten, kto gada, że filozofia jest nieczuła na życie, ten nie wie, o czym gada. To pierwsza sprawa. Filozofia jest interpretacją rzeczywistości, a człowiek jest jednym z głównych jej przejawów. Filozofia koncentruje się na człowieku. Cała filozofia, długie dwa tysiące lat i więcej jeszcze, bo filozofia Wschodu (hinduska), myśl teologiczna hebrajska - to wszystko nie pozostaje bez wpływu na rozumienie człowieka. Filozofia od milezyjskich czasów aż do współczesności reaguje na człowieka. Humanistyka, językoznawstwo, literatura i historia sztuki ujawniają ludzki wymiar istnienia, a nauki społeczne i psychologiczne - sposób ludzkiego działania. I filozofia, i nauczanie Uniwersytetu było i jest skupione na człowieku, co jest naturalne i oczywiste. Filozofia, która interesuje się realnym światem, nie może wykluczyć człowieka ze sfery swych zainteresowań. Dlatego metafizyka mówi o bycie, żeby mówić sensownie o człowieku. Człowiek jest tym bytem, z którym głównie mamy do czynienia. Metafizyka jest interpretacją ludzkich stanów - to nie jest myślenie o jakichś abstrakcjach. Subiektywistyczna filozofia - a jej teraz pełno wszędzie - to jest właśnie pseudofilozofia, będąca marzeniem o człowieku, i nie ma nic wspólnego z interpretacją stanów ludzkich.

J. S.: Cóż, stało się tak, Ojcze Profesorze, że arystotelesowska formuła "byt jako byt" przybrała tajemniczą, przeznaczoną jedynie dla wybranych postać znaczeniową, trudną do zrozumienia. A przecież metafizyka nie jest żadnym abstrakcyjnym myśleniem, tylko zajmowaniem się istniejącymi rzeczami, a mówiąc precyzyjnie, rozważaniem ich jako istniejące.

M. K.: Właśnie. Filozofia - raz jeszcze powtarzam - jest najstarszą dziedziną poznania i należy się jej uczyć. Nie jest ona ideologią, ma wyłącznie cele poznawcze. Dlatego warto tak rozumianą filozofię nazywać "praktyczną", bo może być zastosowana i do badania podstaw naukowego poznania, i do teologii, i do budowania poglądu na świat, jest jednak poznaniem teoretyczno-kontemplacyjnym w stosunku do rzeczywistości osób i rzeczy. To, że filozofia służy i nauce, i światopoglądowi, nie sprawia, że jest ona równoważna z ideologią. Nadal pozostaje poznaniem autonomicznym, uzasadnionym, specyficznym, niesprowadzalnym ani do różnych nauk, ani do religii czy teologii. Lecz proszę pamiętać - nie sposób uprawiać jakąkolwiek naukę, pomijając filozofię, gdyż teorie naukowego poznania tworzy właśnie filozofia; bez niej teologia staje się - niech mi wybaczą koledzy - "mitologią". Nie wolno zapominać, że filozofia jest źródłowym rozumieniem świata. Nauka zawsze idzie w kierunku informacji, filozofia w kierunku rozumienia tych informacji. Filozofia akcentuje rozumienie naszych informacji o świecie, o rzeczywistości, w której się znajdujemy, gdzie odnajdujemy świat minerałów, świat roślin, świat zwierząt, świat ludzi i świat tego wszystkiego, co człowiek tworzy. Tym się zajmuje filozofia. Wskazuje na taki czynnik - jedyny i konieczny - którego negacja będzie negacją rozumienia samego bytu danego do wyjaśnienia. Dlatego filozofia jest najbardziej otwartą i najbardziej konieczną wiedzą poznawczą. Natomiast istnieje wiele, doprawdy wiele, ideologii filozoficznych, zbudowanych na a priori przyjętych założeniach. Aby tego rodzaju pułapek unikać, trzeba uczyć się filozofii. Uczyć się także po to, aby wiedzieć, jak powstawały nowe prądy i dlaczego powstawały. Jak powstała filozofia Platona z wątków myślowych Parmenidesa, pitagorejczyków i Heraklita, jak z platonizmu wyłoniła się koncepcja Arystotelesa. Trzeba śledzić rozwój filozofii po neoplatonizmie, sięgać do filozofii arabskiej, by zrozumieć jej wpływ na dzieje filozofii europejskiej. Bez zapoznania się z koncepcjami Dunsa Szkota nie sposób pojąć dalszych, pośredniowiecznych losów filozofii, na przykład losów tomizmu. Ale też nie sposób zrozumieć Suareza, Descartesa, Wolffa, Leibniza, Kanta, Hegla, poheglowskiej fenomenologii czy Heideggera. Wszystko wiąże się ze sobą i siebie "komentuje". Fakt ten staje się oczywisty, gdy studiujemy historię filozofii i dostrzegamy, w którym miejscu następują odpryski. Jeśli natomiast wejdziemy w zaklęte koło którejś filozofii, to już w tym kole pozostaniemy, powtarzając tylko to, co w tym kole bywa akceptowane.

J. S.: Zarzuty stawiane wobec filozofii są jednak dzisiaj coraz częstsze. Oto niektóre z nich. Po pierwsze: filozofia utraciła wszelkie znaczenie dla religii i teologii. Badania teologiczne powinny zerwać ze spekulacją filozoficzną jako z bezużyteczną grą słów i w całkowitej niezależności budować się na pozytywnych podstawach krytyki historycznej i metod egzegetycznych. Mówi się, że teologia przyszłości będzie domeną historyków i filologów. Po drugie: filozofia współcześnie uprawiana stała się nauką ezoteryczną, niedostępną dla większości ludzi, a jedynie dla specjalistów.

M. K.: Przytoczone racje są - rzekłbym - wyznaniami pseudoteologa, to znaczy kogoś, kto nie wie, czym jest teologia; kogoś, kto nigdy teologii nie rozumiał, bo nie rozumiał filozofii. Brakuje nam, niestety, dobrej teologii. Kiedyś rozmawiałem z Ojcem Świętym. Mówię: nie ma u nas w Polsce dobrego moralisty. A Ojciec Święty mi na to: pokaż mi choć jednego dobrego teologa-moralistę w świecie.

J. S.: A Rahner?

M. K.: Rahner to kantysta. Na miłość Boską, jakżesz można uprawiać teologię w duchu kantowskim czy heideggerowskim? W Niemczech ostatnim realistycznym filozofem był Albert Wielki. Po nim mamy już tylko idealistów - od Mikołaja Kuzańczyka do wielu współczesnych. Jeśli teologia ma być interpretacją danych Objawienia, a te są zawarte w Piśmie Świętym, a Pismo Święte przemawia do nas w języku metafory, to bez zrozumienia analogii metaforycznej nie można uprawiać teologii. Dlatego obserwujemy dzisiaj załamanie się myśli teologicznej. Nie mamy wielkich teologów, nie ma myśli teologicznej. Oczywiście pamiętam o roli Danielou, de Lubaca, Balthasara czy Ratzingera, choć i u nich niekiedy dostrzegam pewne dwuznaczności filozoficzne.

J. S.: Wracajmy więc do filozofii, bo inaczej nie rozstrzygniemy racjonalnie kwestii, o których teraz mówimy.

M. K.: Teologia bez filozofii nie jest możliwa, albowiem bez niej nie potrafiłaby wyrazić się w sposób racjonalny. Jeżeli teologia tego nie czyni, staje się po prostu poezją lub historią.

J. S.: Kiedy człowiek staje się filozofem?

M. K.: Mniej więcej w trzecim roku życia, kiedy pytamy: co to jest? dlaczego to jest? Są to - okazuje się - nader poważne pytania o rzeczywistość. Pytanie: co to jest, mamo? - Krowa. A dlaczego ona jest krową? Bo daje mleko; już tutaj mamy ujawnioną pewną cechę charakterystyczną filozofii - następuje klasyfikacja. Najpierw pytamy o fakty bytowe, później klasyfikujemy. I element klasyfikacji w nas się poszerza, przechodzimy do opisu, zapominając o podstawowych pytaniach bytowych.

J. S.: Słowo "filozofia" ma, jak wiadomo, grecki rodowód. Filozofia istniała przed Platonem, ale wydaje się, że to właśnie autor "Państwa" nadał jej owego szczególnego znaczenia, które dzisiaj przyjmujemy. Uważamy filozofię za najwyższą wiedzę człowieka.

M. K.: Oczywiście, najwyższą wiedzę w dwojakim rozumieniu tego słowa: filozofia albo wieńczy rozumienie świata, albo jest podstawą, bazą w wyjaśnianiu rzeczywistości. Chodzi jednak o to, że filozofia zawsze umieszcza nas w podstawowym rozumieniu świata. Jeżeli świat, jeżeli fakty są złożone, budzące niezrozumienie, należy poszukiwać czynnika albo zbioru czynników, relacji, które wyjaśnią, dlaczego taki, a nie inny fakt zaistniał. Na tym polega normalny proces rozumienia. Rozumienie bazowe daje filozofia, zaś rozumienie szczegółowe dają nauki szczegółowe, ot, np.: dlaczego wodór łączy się z tlenem? Ja tego nie rozumiem. Tłumaczeniem tych zjawisk zajmuje się chemik. Ale wyjaśnienie, dlaczego rzeczywistość istnieje, nie jest możliwe przez chemika czy fizyka.

J. S.: Ojciec Profesor podkreśla konieczność dokonywania refleksji nad dziełami starożytnych. Dlaczego?

M. K.: W starożytnej Grecji sformułowano pierwsze filozoficzne pytania i udzielono pierwszych odpowiedzi, i to w sposób najmniej skomplikowany. Później, w ciągu wieków, dochodziły nowe pytania, które, niestety, zaciemniały pierwotny sens pytań. Żeby zrozumieć, trzeba sięgać do źródeł, kiedy pytanie było postawione w sposób czysty, najmniej skomplikowany. Wtedy wchodzimy w rozumienie sytuacji podstawowej, co pozwala rozumieć pytania następne, które w ciągu wieków gromadziły się przy tym pierwszym. I to jest dobrze rozumiana historia filozofii.

J. S.: Ale przecież ci greccy filozofowie - mędrcy, jak ich określano - uprawiali filozofię dość naiwnie. Poszukiwali zasady (arché, gr. αρχη), która mogłaby tłumaczyć jedność zmiennego świata, ukazywać świat jako jeden i samozrozumiały. Poszukiwania te determinował mityczny obraz rzeczywistości. Nazywamy ich jednak filozofami.

M. K.: Tak, ale tutaj najmniej ważne jest zaproponowane rozwiązanie. Ono zależy przecież od koncepcji poznania, od metody. Tak naprawdę ważne jest postawione pytanie. Grecy zasadnie stawiali pytania! I nad tymi pytaniami, nad problemami Greków my wciąż zastanawiamy się. Księga B Metafizyki Arystotelesa ma 14 aporii - 14 podstawowych pytań, które aktualne są do dziś. Każdy filozof jakoś się do nich ustosunkowuje. Cała ludzka kultura jest diaporetyczna, tworzy łańcuch rozwijających się myśli. A na początku owego łańcucha jest zasadnie postawione pytanie.

J. S.: A jak reagowali filozofowie na zagadnienia religijne? Czy rzeczywiście stało się tak, że wraz z faktem racjonalizacji mitu nastąpił proces likwidacji religii?

M. K.: Można przywołać znaną tezę, że filozofia była przejściem od bogów plemiennych do boga jako boga natury. Filozofia zaczęła tłumaczyć rzeczywistość (kosmos, gr. κοσμος) obecnością boga natury. I było to właściwy kierunek, gdyż świat dostrzeżono jako pewną jedność, a poszukując racji tej jedności odwołano się do bytu transcendentnego. A świat mitów to, jak mówił Platon, świat artystycznej opowieści i nic więcej, nie daje natomiast w żadnym wypadku odpowiedzi na pytanie "dlaczego?" (diá ti?, gr. δια τι). Mityczna opowieść nie była zresztą religią, lecz kulturową manifestacją religii. Ale cóż, dzisiaj wobec upadku filozofii i teologii, oddaleniu religii - znowu powracamy do mitów.

J. S.: Czy to coś złego?

M. K.: Proszę zobaczyć: Kołakowski, Ricoeur, cała hermeneutyka zresztą - to jest powrót do mitów. Jeżeli nie wyjaśniam obiektywnej rzeczywistości, tylko tę objawioną mi w języku, jeżeli tłumaczę sens, pierwotny sens języka dany zawsze w symbolu, a symbol jest początkiem mitu, to wówczas nie ma wyjścia z mitu. Ricoeur pragnie oczywiście wyjść z mitu poprzez filozofię kantowską, lecz ten transcendentalny wybieg poszerza tylko świadomość; ale od stanów poznania do stanów realnych nie ma przejścia. I jeżeli na przykład Bocheński twierdzi, że jedyną wartościową filozofią jest filozofia analityczna, to mówiąc tak - kompromituje się. Wychodząc od analitycznej filozofii języka zawsze pozostaniemy w obrębie tej filozofii i tego języka. Jeśli punktem wyjścia będzie świadomość, zawsze pozostaniemy - jak mówi Gilson - w obrębie świadomości. Dlatego należy wyjść od świata. Język jest systemem znaków, ale znaków świata. Jeżeli odetniemy się od świata i zamkniemy się w systemie znaków, to w nich pozostaniemy.

J. S.: Trzeba więc wracać do realnej rzeczywistości, rozpoznawać istnienie. Starożytni Grecy tego jeszcze nie potrafili.

M. K.: Tak, Grekom brakowało dostrzeżenia i rozumienia roli istnienia. Przeczuwali zapewne jego rolę i wartość, niemniej nie opracowali koncepcji przyczyny sprawczej. To przyniosła dopiero Biblia. Początkiem jest to, że Bóg stwarzał (i stwarza) niebo i ziemię, że Bóg jest sprawcą. To jest ten pierwszy początek, początek zasadniczy - i w bytowaniu, i w myśleniu. Grecy tego nie znali. Sądzili, że koniecznym początkiem świata jest monistycznie pojęta materia.

J. S.: Stąd ich poszukiwanie początku, arché.

M. K.: Wszystko zaczęło się od poszukiwania początku właśnie, od procesu redukcji wszystkiego do pierwszego, niezmiennego czynnika. To naiwne zastosowanie metody empirycznej sprawiło, że za ów czynnik uznano a to wodę, a to powietrze czy ogień, a przy zastosowaniu czystej myśli parmenidejskiej - byt absolutny czy Platońskie dobro, w którego świetle widać dopiero idee i byty zmienne, albo też Arystotelesowski odwiecznie istniejący kosmos, w głębi którego jest bóg, który nie stworzył świata, o świecie nic nie wie, ale bez którego świat nie może istnieć, bo miłość ku niemu sprawia wszelki ruch, a życie jest ruchem. Stąd racją życia jest bóg, siebie tylko myślący i sobą tylko zajęty. Można przywołać również kosmos stoicki, czyli ucieleśnionego Zeusa, albo pojęcie jedności. Grecy wznieśli się tak naprawdę do jednej rzeczy: do emanacjonizmu. Nigdy nie doszli do koncepcji stworzenia, początku istnienia. Istnienie było - w ich mniemaniu - odwiecznym atrybutem bytu, zawsze radykalnie utożsamiane z bytowaniem. A mówiąc ściśle, oni istnienia nie dostrzegali, gdyż istnienie było tak oczywiste, że aż niewidoczne.

J. S.: Być może Parmenides przeczuwał rolę istnienia, choć tego przeczucia nie wykorzystał w swej teorii bytu.

M. K.: Założenia ontologii parmenidejskiej są żywe do dzisiaj. Odrodziły się one szczególnie i radykalnie u...

J. S.: ... u Heideggera?

M. K.: A no właśnie u niego. Rozróżnienie Sein i Seiende jest konsekwencją tego, że wyrażenie "byt" - TO ON (gr. το ον) - jest jakby dwuznaczne i wyznaczające tzw. różnicę ontologiczną. Heideggera spotkałem kiedyś w Schwarzwaldzie. Stało się to za przyczyną jego asystenta, a mego starszego kolegi, profesora Maxa Mullera - lecz Heidegger odmówił rozmowy.

J. S.: Heidegger był podobno niskiego wzrostu, krępy i wyglądał jak chłop z górskiej wsi...

M. K.: ...miał wygląd mniej więcej naszego Światowida wydobytego ze Zbrucza, taki na cztery strony jednakowo ciosany.

J. S.: Mówiąc już poważniej, Heidegger jest dzisiaj w Polsce niezwykle popularny, chyba nawet ponad miarę. Ostatnio ukazało się spolszczenie "Sein und Zeit", którego dokonał Bogdan Baran. Ludzie wykupili to dziełko w kilka sekund.

M. K.: Heideggera studiowałem bardzo, bardzo długo. Specjalnie pojechałem do Niemiec, by się z nim zapoznać. Byłem w latach 60. u jego asystenta - współpracowałem z profesorem Maxem Mullerem. Tam poznałem Heisenberga, wówczas prezesa fundacji Aleksandra Humboldta.

J. S.: Na wykłady Heideggera zjeżdżali się słuchacze niemal z całej Europy. Jego nazwisko, wspominała Hannah Arendt, krążyło wówczas jak wieść o ukrywającym się królu.

M. K.: My również pragnęliśmy zobaczyć tego legendarnego filozofa. Niestety, nie chciał mi wyjaśnić, jak należy rozumieć stosowane przez niego pojęcie bytu. Kiedy tuż przed jego śmiercią przebywałem krótko w Niemczech, byłem świadkiem odczytywania przez telewizję testamentu filozofa. I okazało się, że w tym systemie nie ma i nie może być Boga, gdyż system ten jest zwieńczeniem refleksji greckiej, dokończeniem monizującego nurtu filozofii greckiej. Filozofia Heideggera - o co ją zawsze podejrzewałem - to w istocie wielka monizująca ideologia, w której Sein jest jawieniem się w Dasein sensu Ding jako Seiende. To kontynuacja Kanta.

J. S.: Ależ, Ojcze Profesorze, ludziom dzisiaj ideologia wcale nie kojarzy się z tego typu wizjami, raczej może z pewnym typem państwa, z określoną sytuacją społeczną. Ojciec wciąż używa słowa "ideologia". W jakim znaczeniu?

M. K.: "Ideologia" to preferencja, pierwszeństwo świadomości przed bytem, myślenia przed poznaniem. Przyjęcie tego rodzaju postawy zawsze prowadzi do tragedii inteligencji. Parmenides jest właśnie przykładem tragedii inteligencji.

J. S.: To znaczy?

M. K.: Inteligencja - nie tylko polska, ale i światowa - wciąż postępuje po parmenidejsku. Nie reaguje na konkrety rzeczywistości, lecz stosuje wobec niej różnorakie a priori. Parmenides, jak wiadomo, przyjął jeden typ poznania, jedynie ważny typ poznania, nie mający kontaktu z informacjami wypływającymi ze zmysłów. Zabsolutyzował ów typ racjonalnego poznania, który był w istocie czystą myślą, wypraną z wszelkich zmysłowych danych, a tego rodzaju myśl jest przecież tylko tautologią.

J. S.: Z perspektywy logicznej nie mamy więc już świata.

M. K.: Właśnie. Ale Parmenides był oczywiście człowiekiem realnym; wiedział, że ludzie muszą żyć, kontaktować się z rzeczywistością zjawisk. W poznaniu zmysłowym jawi się wielość, lecz w świetle apriorycznej czystej myśli, myśli doskonałej, jawi się wizja monistyczna. I tu właśnie dostrzegam błąd, który charakteryzuje również polską inteligencję. Przyjęcie pewnego a priori. Byliśmy w przeszłości i nadal jesteśmy świadkami takiej postawy. Oto przykłady: wojna w Wietnamie. Gdy ginęły miliony Wietnamczyków, inteligencja siedziała cicho. Ale gdy spalił się jeden mnich, to zaczęto niesamowicie wrzeszczeć. Podobnym a priori było zasugerowanie się komunizmem i Rosją. Nakazano milczeć na temat mordu katyńskiego, więc milczano, choć wszyscy wiedzieli o prawdzie sytuacji. Lecz a priori to nakazywano i w ten sposób fałszowano rzeczywistość. Dzisiaj podobnie tworzy się pseudopaństwo, pseudoprawa. Mówi się o tzw. państwie prawa i - co najbardziej zdumiewające - parlamenty europejskie uchwalają np. prawo do ożenku między homoseksualistami i inne absurdalne prawa. Są to pewne a priori zabsolutyzowane, nieliczenie się z rzeczywistością.

J. S.: A zatem, kiedy logika wyprzedza rzeczywistość, to w jaki sposób docieramy do realnego świata? Wydaje się, że filozofia traci kontakt ze światem.

M. K.: Tak! Poza filozofią realistyczną, która jest interpretacją świata realnie istniejącego i poszukiwaniem czynników uniesprzeczniających fakty w tym świecie, wszystkie filozofie są spekulacjami apriorycznymi. A współczesna ucieczka w metafilozofię prowadzi donikąd, gdyż każda metanauka suponuje naukę przedmiotową - teoria poznania suponuje poznanie świata, metodologia suponuje poszczególne nauki, metafilozofia suponuje różne filozofie. Wszystkie systemy meta są następstwem nieprzemyślenia zasadniczego punktu wyjścia, stosunku do języka przedmiotowego.

J. S.: Współcześnie filozofia wybrała, mówiąc metaforycznie, drogę Parmenidesa, co wpływa w zauważalny sposób na jakość życia, na wrażliwość społeczną, na politykę wreszcie.

M. K.: Dzieje się tak dlatego, że poznawanie rzeczywistości jest trudne. Wymaga zdwojonego wysiłku intelektualnego, pracy. Myśleć o myślach jest łatwiej. Każde oderwanie się od realnej informacji rozwiązuje człowiekowi ręce; daje szansę ukazania własnego ducha, własnych skojarzeń i myśli. Rzeczywistość nieustannie myśl kontroluje, jest wędzidłem dla myśli. Natomiast myśl oderwana od rzeczywistości może niekiedy wybuchnąć geniuszem, jakąś kreacyjną mocą. Tutaj widać przeogromny wpływ metod poznania. Jeżeli te metody zabsolutyzujemy, na przykład metody typu kantowskiego czy comtowskiego, wówczas mamy zagrożenie ze strony nauki; pisałem o tym zresztą wiele razy w swoich pracach.

J. S.: Z tego, co Ojciec Profesor mówi, jasno wynika, że filozofowie zapomnieli o kategorii istnienia. Nawet św. Augustyn, wychowany w duchu kultury łacińskiej, a odnoszący się z rezerwą do kultury greckiej, nie zwrócił uwagi na ten oczywisty przecież fakt. Trzeba było czekać do czasów rozwoju refleksji arabskiej i św. Tomasza z Akwinu, który odkrył fakt istnienia.

M. K.: Starożytna Grecja nie miała koncepcji istnienia. Były to przecież dopiero początki myślenia filozoficznego, zasadniczo monizującego. Uważano, że ludzkie poznanie dokonuje się w ramach pojęć i dlatego coś rozumnie poznać - znaczyło: utworzyć o poznawanej rzeczy pojęcie jej odpowiadające, by w ramach tego pojęcia móc kontemplatywnie rozumieć rzecz samą. Pojęcie warunkowało więc poznanie świata - świata, który był rozumiany także swoiście, jako odwiecznie istniejący, wskutek czego nie miano żadnego pojęcia o istnieniu świata; istnienie to utożsamiano z racjonalnie odczytywaną treścią bytu. Stąd zrozumiałe, że nie wypłynął problem istnienia świata; świat bytował od zawsze - cyklicznie lub koniecznościowo. Dopiero Biblia ujawniła problematykę istnienia świata, jego początek, a pośrednio problematykę istnienia i istoty bytu. Dało to do myślenia, że istota-treść bytu jest poznawalna przez pojęcia, natomiast strona egzystencjalna bytu (jego istnienie) nie da się "spojęciować", ze względu na niezłożoność istnienia, o którym nie można uczynić znaku-pojęcia. W Grecji panował aleksandryjski, rzymski platonizm - neoplatonizm, który stał się wielką ideologią. Neoplatonizm jest panlogizmem, do dziś uwodzącym ludzkość. Święty Augustyn był świadkiem konania państwa rzymskiego; konania świata w neoplatońskim rozumieniu.

J. S.: Święty Augustyn chyba nigdy nie wyzwolił się z neoplatońskich determinacji, choć dokładnie nie znał greckiej filozofii.

M. K.: O, tak. Niemniej jest on myślicielem genialnym, który myślą objawioną rozświetlał platońskie sformułowania, nadając im nowy sens. Europa była wówczas krainą dzikich ludów. Dopiero Karol Wielki zmienił europejskie krajobrazy. Dokonało się utworzenie państwa, nastąpił rozwój kultury umysłowej. Wschód, po walce z neoplatonizmem, zajął się walką z islamem. Trwał ogromny napór islamu. Nie było więc czasu na wewnętrzne spory. Żeby uratować myśl europejską, Kasjodor ustanowił szkołę - studium sztuk wyzwolonych, składającą się z dwóch etapów, z tzw. trivium oraz quadrivium. Na szczęście dla rozwoju intelektualnego, nie przeprowadzono reform w szkolnictwie. Od czasów Kasjodora, od wieku VI aż do czasów Rewolucji Francuskiej posługiwano się jedną metodą nauczania. Dlatego w tym okresie mieliśmy tylu geniuszy. A dzisiaj co chwilę proponuje się jakąś nową metodę szkolnego nauczania. Europa cementowała się w długim procesie. Nastąpiło zetknięcie Wschodu z Zachodem, zdobycie Bizancjum, oddziaływanie myśli arabskiej i tłumaczenia osiągnięć filozofii arabskiej. Dopiero wtedy powstała Europa. Średniowiecze jest pierwszą manifestacją Europy.

Pamiętajmy o tym, że Albert Wielki był tym, który zapewne najwięcej zdziałał dla Europy. W sporze pomiędzy książętami a miastami rozsądził na korzyść miast. Doszło do uniezależnienia się miast w całym Imperium Rzymskiego Narodu Niemieckiego. I wtedy dopiero tak naprawdę powstały uniwersytety. Przedtem był to czas ciągłego formowania się narodów, po wielkich wędrówkach ludów.

J. S.: Z tego, co Ojciec Profesor mówi - wynika, że powodem przedstawionego stanu rzeczy była także sytuacja w filozofii, która stała się ideologią niedotykającą tego, co się wówczas tworzyło.

M. K.: Oczywiście, tak. W kontekście genialnych rozwiązań klasycznej metafizyki, kolejna wielka ideologia, zaprzepaszczająca prawdziwie racjonalną filozofię, pojawiła się po Plotynie; była to ideologia Hegla. Ale ona ogarnęła przede wszystkim protestantyzm. W dziejach myśli europejskiej wystąpiły dwie wielkie ideologie - neoplatońsko-plotyńska i heglowska. Jedna objęła Kościół wschodni - prawosławie, druga - protestantyzm.

J. S.: Owe filozofie-ideologie opanowały współczesność. Niektórzy - nazwijmy tak - przeciwnicy metafizyki klasycznej powiadają: czy na pewno nie mylimy się, mówiąc: "to jest". Przecież mogą wystąpić złudzenia. Czyli wprawdzie coś jest, ale w innym sensie, niż my to stwierdzamy. Zdaniem Ojca Profesora w tzw. sądzie egzystencjalnym bezpośrednio ujmujemy istnienie, istnienie rzeczy. Jednak na przykład fenomenolodzy powiedzą, że sąd nie jest żadną władzą poznawczą. Trudno przyjąć, aby za pomocą sądu można było ująć istnienie rzeczy.

M. K.: My, ludzie, poznajemy i swym pierwszym spontanicznym aktem poznawczym kontaktujemy się z rzeczywistością. Mamy doświadczenie, że istniejemy w świecie, że ten świat istnieje. Jest - widzę, że jest. Zanim poznam, co czym jest - widzę, że to jest; że jest mi dane. Fakt istnienia oddziałuje na mnie poprzez wszystkie moje zmysły, poprzez wzrok, słuch, dotyk. Być - to nie znaczy "być tu obecnym", to znaczy "istnieć w sobie jako byt". Istnienie jest czymś tak oczywistym, że jest prawie niezauważalnie. Podobnie dzieje się, kiedy musimy tłumaczyć dziecku, że powietrze, którym oddychamy i bez którego nie moglibyśmy żyć, jest - choć niewidzialne. Dlatego człowiekowi należy uświadomić, że fakt istnienia bytu jest czymś zasadniczym i że dopiero na tle faktu istnienia bytu można dociekać, czym byt jest. Powstające błędy dotyczą pytania: czym byt jest, a nie, że jest.

J. S.: Ojciec Profesor mówi, że poznanie jest wynikiem styku działającego podmiotu z rzeczą poznawaną.

M. K.: Tak.

J. S.: Lecz przeciwnicy tej tezy - ot, chociażby ks. prof. Józef Tischner - zauważają, iż ze styku przeciwnie działających sił nie wypływa poznanie, zwłaszcza poznanie prawdziwe. Styk taki wywołuje konflikt, a konflikt - zmianę. Jeśli takie ma być nasze poznanie, to znaczy, że ukazuje się nam ono jako świat zmienny, a nie taki, jakim jest naprawdę.

M. K.: To są słowa. Wyrażenie "styk" jest tutaj wyrażeniem metonimicznym. Jeśli mówię o styku istnień, chodzi mi o coś realnego: że istniejący byt bezznakowo oddziałuje na mnie. Istnienie poznaję bezznakowo. Oto cała rzecz! Wszelkie poznanie świata, wszystkie - jak powiedziałem - styki dokonują się za pomocą pewnych znaków, symboli, i nie ma na to rady, nie ma innej możliwości. W naszym poznaniu znaki jawią się jako przezroczyste, które w spontanicznym poznaniu nie zatrzymują na sobie poznawczej uwagi, lecz wprost wskazują na rzecz znaczoną; takimi właśnie znakami są nasze pojęcia. Ale są też znaki umowne, które muszą być wpierw poznane, zanim zaprowadzą nas do poznawania samej rzeczy. Takimi znakami są znaki językowe; język musi być wpierw poznany, by poprzez niego móc poznać rzecz znaczoną w jakimś języku. Natomiast jest przedznakowy stan poznawczy, kiedy rzecz przez to, że istnieje, że istnieje w sobie, że jest - oddziałuje na mnie. To jest styk dwóch realnych istnień: mego istnienia, mojej myśli, mego istnienia przejawiającego się w akcji mojego myślenia z istnieniem rzeczy, gdzie natychmiast zjawia się informacja, że byt istnieje w sobie. I to jest podstawa, podstawa jedyna, gwarantująca realizm! Zawsze mogę treści mojego poznania konfrontować z realnie istniejącym bytem. Moje pomyłki na temat poszczególnych przedmiotów mogę sprawdzać na istniejących przedmiotach. Powtarzam raz jeszcze, "zetknięcie się" jest wyrażeniem metonimicznym. Treść sama w sobie nie istnieje - istnieje istnieniem rzeczy albo istnieniem moim.

J. S.: Husserl uważał, że w analizie ejdetycznej możemy pomijać nie tylko to, co niezmienne, niekonieczne, ale również samo istnienie. Helikopter możliwy (hipotetyczny) i helikopter, który został zbudowany, mają tę samą istotę.

M. K.: Tak, tylko gdzie ta istota się znajduje? A no - w świadomości jako takiej. To jest robienie z człowieka mniejszego boga. Bóg mówi rzeczami, człowiek zaś mówi za pomocą znaków. Nie jest tym samym znak rzeczy, co sama rzecz. Znak rzeczy jest nam dany w świadomości, wypracowany przez ludzki intelekt, wybiórczo. Nie wszystko przecież biorę z rzeczy. Stąd nie można utożsamiać rzeczy ze znakiem, chociaż znak rzeczy można utożsamiać z rzeczą; to, co jest w znaku, mogę znać i rozpoznać, czy jest to z rzeczy, czy nie z rzeczy. W tym punkcie tkwi cały problem poznania. Lecz błąd zasadniczy, błąd postkartezjański tkwi w tym, że cały proces poznania dokonuje się w duchu, w świadomości. Dramat poznania jest między bytem a rozumem!

J. S.: W ujęciu fenomenologów istota jest zawsze dana jako właściwość charakteryzująca wewnętrzną strukturę przedmiotu. Zarazem charakteryzuje go ona dla nas. Tworzy horyzont naszego doświadczenia przedmiotu. Stąd fenomenologia jest nauką o tym, co możliwe. Dlatego nasze spotkanie z przedmiotami, rzeczami, musi poprzedzać intuicja na temat "co" przedmiotu. Najpierw muszę wiedzieć, co to jest kij, by móc pytać, czy jest krzywy czy prosty. Taka jest logika fenomenologicznego myślenia.

M. K.: To wszystko zaczęło się od Kartezjusza, a później przeszło do Leibniza, Wolffa, Kanta. Jest to zagadnienie możliwości poznanie. Pojawiło się ono najpierw w sformułowaniach Dunsa Szkota, gdy ten franciszkański filozof pytał o pojęcie bytu. Wedle niego pojęcie bytu jest tym, co jest niesprzeczne, co wyklucza sprzeczność. Jeśliby tak rzeczywiście było, z miejsca tracimy różnicę pomiędzy bytem myślnym, możliwym, a bytem realnym. Wówczas byt możliwy jest racją bytu realnego. Teorię bytu możliwego rozbudował Wolff. Tą drogą poszedł Husserl i fenomenologowie. Wszystko jest opracowywane w świadomości. Lecz czy jest jakaś czysta świadomość? Nie ma jej. Świadomość budzi się pod wpływem przedmiotów. Rozumienie możliwości jest dostępne jedynie na tle istnienia realnych przedmiotów. Nie ma przejścia od możliwości do istnienia. Jest odwrotnie - przejście od istnienia do możliwości.

W tym miejscu znajduje się źródło pomyłek. Człowiek nie stwarza stanów bytowych. Tylko Bóg jest władny to czynić, gdyż Bóg mówi przedmiotami, a ludzie mówią znakami. Znak nigdy nie jest równoważny rzeczy znaczonej.

J. S.: Można zatem porównać i docenić św. Tomasza - dla którego istnienie jest czymś najbardziej intymnym w rzeczywistości (actualitas omnium actuum) - z pomysłami fenomenologów typu Husserla czy u nas, w Polsce, ks. prof. Tischnera.

M. K.: Można. Osobiście mówię tak: wszystkie systemy filozoficzne, które pojawiły się w dziejach ludzkości, pojawiły się jako pewne wynaturzenia filozofii klasycznej. Kto zna filozofię klasyczną, ten potrafi to zrozumieć. Natomiast nigdy nie zrozumie filozofii klasycznej ten, kto wychodzi od owych wynaturzeń.

J. S.: Niektórzy sądzą, że ontologia św. Tomasza jest bardzo nowoczesna. Inni twierdzą, że zupełnie się zestarzała. Oto główne zarzuty kierowane przeciw tomizmowi, przypomniane przez prof. Stefana Swieżawskiego: tomizm jest antyekumeniczny (ani prawosławie, ani protestantyzm nie darzą sympatią św. Tomasza, a właściwie tomizmu); tomizm jest anachroniczny (nie reaguje na tzw. filozofię współczesną); tomizm pozbawia związków z bieżącym życiem, nie reaguje na tzw. biedy świata; język św. Tomasza pozostaje niezrozumiały, pojęciowy, abstrakcyjny - dzisiaj opisujemy inaczej własne doświadczenie rzeczywistości.

M. K.: Na powyższe "zarzuty" mogę odpowiedzieć tylko jedno: ich projektodawcy nie znają filozofii św. Tomasza z Akwinu. Jak może mówić o pływaniu w wodzie ktoś, kto nigdy w wodę się nie zanurzył. Fałszowanie tekstów i fałszowanie myśli - oto największy zarzut pod adresem prześmiewczych krytyków św. Tomasza. A dlaczego Kościół wschodni nie przyjął propozycji Doktora Anielskiego? Nade wszystko ze względów kulturowych, ze względu na wielki spór z Zachodem. Po zdobyciu Bizancjum (rok 1204) nastąpiło rozdzielenie się cywilizacji europejskiej i spotęgowanie wzajemnej wrogości rozdzielonych stron. W jaki sposób ci, którzy uważali się za kogoś wyższego, bardziej nobilitowanego, mieli przyjąć dzikich barbarzyńców z Zachodu? Refleksja św. Tomasza jest przede wszystkim nie wynikiem myślenia, lecz poznawania rzeczywistości, a więc wynikiem trudu poznawczego; w tym procesie trzeba zadać sobie trud. A język św. Tomasza, muszę powiedzieć, jest niezwykle prosty.

J. S.: Przynajmniej w "Sumie teologii".

M. K.: We wszystkich dziełach jest bardzo prosty. To niemal język techniczny, gdzie dzięki prostej konstrukcji zdania język precyzyjnie opisuje i wyjaśnia problemy. To język, który ukazuje właściwą wizję człowieka. I zasadniczo tylko ten nie będzie rozumiał człowieka, kto nie zapozna się z teorią św. Tomasza. Wszystkie skażenia, które wystąpiły w historii świata - i komunistyczne, i liberalne, i demoliberalne, wszystkie one pochodzą z nieprawdziwego pojęcia człowieka. Kto przestudiował antropologię św. Tomasza - a mówię nieco złośliwie - kto przestudiował przynajmniej moją książkę Ja człowiek albo mniejsze wydanie pt. Człowiek w kulturze, nie powinien zaliczać się do ludzi nierozumiejących i może ustrzec się zawirowań istniejących we współczesnym rozumieniu człowieka. Są to zawirowania i marksistowskie, i liberalistyczne, i spirytualistyczne, i struktualistyczne, i freudowskie.

Tym bardziej, że nad tajemnicą człowieka nie zastanawiamy się jako pierwsi. Dysponujemy ogromną tradycją biblijną, starożytną, nawet hinduską, chińską i mazdejską. Święty Tomasz wszystkie owe zdobycze zebrał w genialnej niemal syntezie. Wielu dzisiejszych filozofów postępuje, niestety, w myśl starej zasady: kłam, byle mocno, zawsze coś z tego zostanie. Tak działają współcześni filozofujący dziennikarze. Kłamią, by coś z tego zostało. Nie chodzi im o prawdę, tylko o ekspresję i eksponowanie samych siebie. Mówią subiektywnymi skojarzeniami, używając zresztą różnych supozycji tych samych wyrażeń.

J. S.: Mocne strony tomizmu?

M. K.: Tomizm to wielka synteza intelektualna ludzkości. Święty Tomasz korzystał z dorobku tradycji i dorobku swej epoki. Miał do dyspozycji ogromną bibliotekę Alberta Wielkiego. Znał w dosłownym tłumaczeniu dzieła Arystotelesa, a ten był nie byle czyim uczniem - samego Platona, w którego Akademii przesiedział lat dwadzieścia. Nadto św. Tomasz znał pisma św. Augustyna, Cycerona i innych, całą tradycję europejskiej filozofii. Mogę powiedzieć, że po św. Tomaszu zasadniczo następowała tylko deprawacja. Zasadniczo. Oczywiście, w tych deprawacjach znajdowały się nieraz genialne sformułowania, na przykład u Dunsa Szkota albo u nominalistów, którzy w dyskusji z platonikami zwracali uwagę, że nie ma żadnych pojęć ogólnych jako bytów realnych. Znajdujemy też genialne ujęcia u Kartezjusza, Leibniza, Wolffa, Kanta. Jednak są one zrozumiałe dopiero na kanwie starej, klasycznej teorii bytu.

J. S.: Czy słuszne jest stwierdzenie, że wszystkie wielkie teksty scholastyki są to zasadniczo teksty teologiczne? Św. Tomasz był w istocie teologiem. Czy nie uważał się za filozofa?

M. K.: Św. Tomasz był teologiem, lecz potrzebował dla swej teologii dwóch realnych rozumień: bytu-świata oraz bytu-człowieka. Świata potrzebował do tego, żeby dojść do pojęcia Boga, a człowieka potrzebował jako adresata Objawienia. Nie mógł zatem sformułować swej myśli teologicznej bez uprzedniego rozwiązania teorii bytu materialnego i teorii człowieka.

J. S.: Akwinata tworzył w określonym momencie dziejów. W uniwersytetach wykładano wówczas Arystotelesa, choć neoplatonizm augustyński również był widoczny. Nauczali przede wszystkim duchowni, a więc związani z teologią. Pojawił się jednak ruch naukowy interpretujący Arystotelesa w ścisłym związku z Awerroesem, pragnący uprawiać filozofię poza zależnościami teologicznymi. Czy rzeczywiście św. Tomasz przekształcił ten ruch w fundament teologii? Bo przecież ostatecznie zażądał współpracy między teologią a filozofią.

M. K.: Był to bardzo ciekawy okres w dziejach filozofii. Cała ogromna tradycja platońsko-plotyńsko-augustyńska uchodziła za doktrynę Kościoła. I oto nagle pojawiają się tłumaczenia dzieł Arystotelesa dokonane przez Arabów wschodnich, przez Awicennę i Arabów zachodnich. Jednak w wielu wypadkach platonizm nadal przezwyciężał Arystotelesa. Dlatego teolog musiał poznawać Arystotelesa, który znany był przede wszystkim jako logik. Od strony filozofii przyrody zjawiają się poglądy Arystotelesa na Sycylii, co spowodowało zagrożenie dla chrześcijaństwa. Przejmowanie filozofii przyrody Arystotelesa kończyło się monizmem panteistycznym. Wcześniej panteizm zaczął się pojawiać w szkole w Chartre. Arystotelesa koncepcja materii zaczęła z niesamowitą siłą oddziaływać. Dlatego św. Tomasz podjął ogromny wysiłek, by Arystotelesa zrozumieć. Sięga do nowego tłumaczenia Metafizyki i Etyki, które w tym czasie powstało na zlecenie papieża, dzięki czemu będzie mógł dotrzeć do samego serca arystotelizmu i przyswoić arabski awerroizm.

J. S.: Niekiedy powiada się jednak: po co filozofia, czyż nie wystarczy wieść o zbawczym dziele Chrystusa, wieść o zmartwychwstaniu? Wystarczy wierzyć i dobrze żyć. Po cóż jeszcze filozofia?

M. K.: Używając słowa "wystarczy" już wyrażamy się filozoficznie. Tego rodzaju rozpoznanie suponuje jakąś wizję rzeczywistości. Otóż, od filozofii nie ma ucieczki. Ten, kto mówi, że filozofia nie jest potrzebna, głosi w zasadzie tezę filozoficzną.

J. S.: Święty Tomasz uparcie twierdził, że aby mieć pewność istnienia Boga, trzeba w pełni świadomego i uzasadnionego poznania metafizycznego.

M. K.: Tak, trzeba zrozumieć rzeczywistość, byt. Rzeczywistość rozumianą jako byt, byt rozumiany jako rzeczywistość, nie jako pojęcie. Święty Tomasz wyraźnie mówi: pierwszy jest byt: ta oto książka, ten oto dywan, ten oto człowiek. W filozofii nie ma jakiegoś punktu wyjścia, jak to miało i ma miejsce w późniejszych zdeprawowanych systemach, operujących określonym punktem wyjścia. Byt - powiadał Arystoteles - jawi się różnorako. Bytem jest osioł, koń, drzewo oliwkowe; bytem jest wreszcie człowiek; bytem jest jedzenie, bytami są też różne relacje. W zależności od tego, z czym się poznawczo stykam, to stykam się z istniejącym konkretem. I to jest kontakt z rzeczywistością, i to jest początkiem.

J. S.: To, o czym Ojciec Profesor teraz mówi, jest oczywiste, jednak wielu ludzi, nawet wykształconych, nadal kojarzy metafizykę z wywoływaniem duchów, a nie z czymś realnym. Metafizyka w potocznym mniemaniu zdaje się czymś wysoce abstrakcyjnym, ograniczającym się do działań na pojęciach. Nawet niektórzy ministrowie kultury i nauki nie są wolni od tego rodzaju myślenia.

M. K.: Ależ wiemy, kim byli nasi ministrowie. Przez ostatnich 50 lat działali tak, jakby nie docierała do nich autentyczna, pozbawiona zniekształceń wiedza. A inni ludzie wykształceni? Wszyscy byli deformowani przez ówczesne komunistyczne wykształcenie. Nacisk ideologii to codzienność minionego już, na szczęście, życia. Już zapomnieliśmy o socrealizmie, o cenzurze, o propagandowych kłamstwach, półinformacjach, półprawdach. Jednak to wszystko w nas się zagnieździło, pozostało, zachowało się w świadomości społecznej. Sądzę, iż musi minąć czas przynajmniej dwóch pokoleń, aby z tego marazmu wyjść.

J. S.: To dosyć smutna wizja przyszłości.

M. K.: Cóż, jest ona smutna, ale realna.

J. S.: Należy więc przynajmniej próbować przypominać ludziom z przełomu tysiącleci o wartościach metafizyki, mając oczywiście świadomość, że doświadczenie metafizyczne jest doświadczeniem trudnym. Wielu wciąż powtarza: byt to czysta abstrakcja, bo to ani to, ani tamto, na co patrzymy.

M. K.: Otóż, przeciwnie. Byt nie jest abstrakcją. Bytem jest każdy konkret ze względu na to, że istnieje. Dlaczego metafizyka z trudnością przedziera się do potocznej świadomości? Dlatego, że cała filozofia, którą odziedziczyliśmy, to były różnego rodzaju ideologie. Jeżeli natomiast wyjdziemy od rzeczywistości, jeśli kogoś zapytam: co widzisz przed sobą? Książkę. Otóż książka to byt. A dlaczego ona jest bytem? Czy byt wyczerpuje się w tej książce? Nieraz przywołuję poglądowo studentom obraz zakochanego chłopaka, który zobaczył Ewę i odtąd poza nią świata nie widzi. Gdy jednak Ewa przyprowadza koleżankę, wówczas nasz zakochany przeżywa szok metafizyczny. Okazuje się, że oprócz Ewy istnieje jeszcze Marta. A zatem byt-Ewa nie wyczerpuje całego świata. Rzeczywistość od strony istnienia aktualizuje różnorodne treści.

J. S.: Rzeczywistość jest tak bardzo pojemna, że nasze poznanie nigdy nie może jej ogarnąć.

M. K.: Otóż to! Dlatego w analizach metafizycznych potrzebna jest analogia, zresztą różne jej rodzaje. Poznanie analogiczne to poznanie pierwotne i podstawowe. Poznanie jednoznaczne potrzebne jest natomiast w naukach abstrakcyjno-technicznych. W życiu nie ma poznania jednoznacznego. Analogia lepiej dotyka człowieka. Weźmy przykład: ktoś jedzie samochodem i dostrzega innego kierowcę nie respektującego znaków drogowych, zatem krzyczy: "ty, baranie", wówczas ten drugi obraża się, choć było to wyrażenie metonimiczne, analogicznie rozumiane. Niemniej człowiek od razu rozumie relacje zawarte w tym wyrażeniu.

J. S.: Realizm nie zajmuje już jednak współczesnych umysłów. Po filozofii Kartezjusza żyjemy już w innym krajobrazie filozoficznym.

M. K.: Zgadzam się z tym. Wielki Étienne Gilson - którego ogromnie cenię i do którego posyłałem swoich uczniów - wspominał często, iż nasza kultura jest kulturą zanieczyszczoną kartezjanizmem.

J. S.: Spróbujmy to bliżej wyjaśnić. Ojciec prof. Bocheński sugerował, że obecnie mamy do czynienia z przełomem podobnym do tego, jaki nastąpił w okresie Renesansu. Miałby ów przełom polegać na przejściu od syntezy do analizy, zwrocie ku przedmiotowi, na rozwoju logiki i rozwoju filozofii miłości (Sartre, Freud).

M. K.: Przełom w okresie Renesansu nie nastąpił nagle. Tezy Bocheńskiego są tezami dziennikarskimi, które ładnie brzmią i pociągają. Sartrowska koncepcja miłości, to daj Boże zdrowie... Podobnie Freud. Synteza jest potrzebna nam wszystkim, abyśmy nie pogubili się, nie rozdrobnili w zawiłościach analiz. Tym bardziej, że postawy analityczne zmuszają do swoiście pojętych działań totalitarnych.

J. S.: Chyba Ojciec Profesor w tym momencie przesadza.

M. K.: Nie, wcale nie przesadzam. Większość dzisiejszych filozofii ma charakter totalitarny. Retoryka argumentu, mówiąc scholastycznie. Mam na myśli na przykład Heideggera czy Ricoeura. Są to filozofie żądające absolutyzacji, nie kontaktu z rzeczywistością. Gdy zaś chodzi o Kartezjusza. Cóż, nie pojawił się on z filozoficznej nicości. Kartezjusz, co przekonująco wykazywał Gilson, jest dzieckiem scholastyki, dzieckiem Dunsa Szkota, dzieckiem nominalizmu, hiszpańskiej szkoły filozofii, a więc suarezjanizmu i szkół jezuickich, gdzie filozofię sprowadzono zasadniczo do teorii poznania.

J. S.: Pisał o tych kwestiach Gilson w swej pracy "Études sur le rôle de la pensée médiévale dans la formation du systeme cartésien" (Paris 1930), precyzyjnie pokazując związki myśli kartezjańskiej zarówno z adwersarzami filozofa, jak i Anzelmem, Dunsem Szkotem, Spinozą, nie wspominając już św. Tomasza.

M. K.: Dopowiedzmy jeszcze, że nie można mówić o żadnym renesansowym przełomie. Renesans w filozofii nie odznaczał się jakąś specjalnie wyróżnioną cechą. Nie odnajdujemy w tej epoce wielkich filozoficznych indywidualności. Większość uczonych zainteresowała się wówczas problematyką piękna. Zresztą są to sprawy na ogół dobrze znane i opisane w literaturze przedmiotu. Teoria Albertiego, upadek Konstantynopola, trochę filozofowania platońskiego we Florencji i na tym tle rzeczywisty, znaczący wybuch geniuszu malarstwa włoskiego, Etrusków czy starych toskańskich narodów. To Kartezjusz przewrócił wszystko.

J. S.: Kartezjusz miał też poprzedników renesansowych, chociażby cała via moderna, Marsilio Ficino, Pico della Mirandola, Campanelli. Co prawda Gilson pisze, że Kartezjusz zjawił się bezpośrednio po Grekach, lecz to chyba zbytnie uogólnienie.

M. K.: Zapewne jakieś związki istnieją. Niemniej ważniejsze pozostaje co innego, mianowicie to, że Kartezjusz wykorzystując wszystkie soki tkwiące w scholastyce - poszedł w innym kierunku, właśnie w kierunku podmiotu, w kierunku, poznania, odcięcia się od świata.

J. S.: Czyżby więc istnienie filozofii współczesnej było fikcją?

M. K.: Twierdzę, że filozofii współczesnej nie ma. Nie ma żadnej, bo nie ma poznania świata realnie istniejącego. Jest analityczna filozofia angielska - to jest filozofia języka, zajmująca się analizą systemów znaków umownych. Przedtem była analiza systemów znaków formalnych, to jest od wystąpienia Kartezjusza analiza pojęć, myśli itd. W tych postawach "zapomniano" o rzeczywistości. Dlaczego człowiek ma się zamknąć w obrębie systemów znaków i karmić się tylko znakami. Przecież nie wszystkie znaki wskazują na rzeczywistość. Dlaczego nie mielibyśmy sięgać do istniejącej rzeczywistości?

J. S.: Ricoeur powie, że warto odwoływać się do porządku znakowego, ponieważ znaki symboliczne (archetypy) kryją w sobie wiedzę o człowieku. Rozumienie języka symbolicznego umożliwia zrozumienie człowieka.

M. K.: Ricoeur, mówiąc w ten sposób, powraca do mitologii. Proponuje wizję sugerującą, że w mitach i symbolach zawiera się rzeczywistość. Tymczasem filozofia realistyczna wskazuje, że dysponujemy poznaniem przedznakowym, przedsymbolicznym. Dlatego trudno przyjąć, że tylko poznanie symboliczne i poznanie znakowe - i języka, i systemów znakowych - ujawni nam coś więcej, aniżeli dotarcie do samych rzeczy.

J. S.: Widzę u Ricoeura wyraźne nawiązanie do kantyzmu.

M. K.: Tradycja kantowska daje się odnaleźć niemal we wszystkich współczesnych propozycjach filozoficznych. Wszystkie one są jak meteory, które - jakby tu rzec - pięknie świecą i błyszczą, wzbudzają uwagę, jednak szybko się spalają, stając się filozoficznie nieużytecznymi kamieniami.

J. S.: Jakie więc jest wyjście z tych pułapek współczesności? Czy filozofowanie nie odzyska już żadnego uchwytnego racjonalnie sensu? To już koniec filozofii, jak przepowiadał Heidegger?

M. K.: Spójrzmy, jaki napis umieszczono na medalu ku czci księdza Stanisława Konarskiego: Sapere auso, tzn. odważ się myśleć (odważ się poznawać). To właśnie pozostaje ważne, żeby nie wsłuchiwać się w niedouczony głos mass mediów, absolutyzujący często swój punkt widzenia, zasłaniający rzeczywistość, dający namiastkę tejże i zwrócić się w stronę samej rzeczywistości.

J. S.: Co to konkretnie oznacza?

M. K.: Jesteśmy narodem chorym. Byliśmy przez dwa, może trzy pokolenia przedmiotem prób medyczno-intelektualnych. Wszczepiano w nas marksizm, a teraz podskórnie, jako antidotum, wszczepia się różnego rodzaju liberalizmy - mówiąc metaforycznie - używki. Przez 50 lat byliśmy narodem skazanym na antyludzkie eksperymenty. A ponieważ byliśmy narodem wierzącym, nie utraciliśmy do końca swej narodowej siły i - muszę powiedzieć to, co powiedziałem do Gorbaczowa w Warszawie - mamy Jana Pawła II, papieża, który zasadniczo przyczynił się do obalenia komunizmu i odwrócenia historycznej karty. Lecz pozostaliśmy narodem osłabionym. Nie mieliśmy ani jednego zdrowego rządu, ani zdrowej polityki. Być może będzie tak trwało jeszcze przez następne pokolenia - taki okres duchowej, społeczno-duchowej kwarantanny. Dlatego ja piszę prace filozoficzne właściwie na pojutrze, nie na jutro. Albowiem nasze jutro będzie takie, jakie mamy dzisiaj w Europie zachodniej i Ameryce, gdzie moralne upodlenie, wewnętrzna dezorganizacja stały się czymś niemal naturalnym. Musi się to wszystko wypalić. Marzy mi się, aby filozoficzna idea Szkoły Lubelskiej stała się doktryną uniwersytetów, gdyż jej źródła tkwią w mądrości przyrodzonej, niesprzecznej z prawdą chrześcijaństwa. Cała moja praca filozoficzna polegała i wciąż - jak ufam - polega na uzupełnianiu bądź dopełnianiu tego, co głosili Arystoteles i św. Tomasz z Akwinu.

J. S.: Uprawia zatem Ojciec Profesor filozofię mając świadomość wpływu wiary na filozofowanie. Nie odrzuca Ojciec Profesor pojęcia "filozofia chrześcijańska"?

M. K.: Nie, nie odrzucam. Oczywiście oddzielać trzeba wiarę i rozum. Niemniej wiara ma i mieć musi racjonalne podstawy. Ona nie jest czymś ślepym. Nie wolno tutaj być kimś niezdecydowanym, jak kiedyś św. Augustyn. Wiara pozbawiona rozumowego wsparcia byłaby chyba czymś - tak powiem - aludzkim. Wiara wymaga racjonalności na miarę człowieka. Dlatego kultura chrześcijańska - w głębi której żyjemy - włącza nas w porządek wiary i w porządek rozumu. Świadomość metodologiczna jest w tym względzie szczególnie potrzebna. Dokonujemy rozróżnień nie po to, aby dzielić, lecz aby myśleć i działać niechaotycznie, nieabsurdalnie. Wiedział o tym już Albert Wielki, więc i my o tym pamiętajmy.

Naszym polskim nieszczęściem pozostaje to, że powtarzamy hasła kultury zachodniej. "Naród papuzi" - napisał Juliusz Słowacki. Musimy zdobyć się na własne myślenie, pielęgnowanie własnych tradycji. Naród polski jest mocny intelektualnie. Nie musimy wpatrywać się i naśladować Kartezjusza czy Heideggera, bo włączeni jesteśmy w dobre tradycje chrześcijańskiej Europy.



« powrót

Copyright © 2024 ptta.pl :: Wykonanie: Tomasz Żmuda